Ojciec na psychotropach, rozwrzeszczana matka choleryczka, niepełnosprawna babcia o mentalności dwuletniego dziecka, brat panikarz i ja, wśród tego piekła zwanego domem (jeszcze niedawno przecież tak normalnym), - tłuste opakowanie z anorektycznym bagnem zamiast mózgu.
Nie mówię sobie, że tym razem na pewno się mi uda, bo tak zapewne nie będzie. Po niezliczonej liczbie prób każde porzucenie diety stało się swego rodzaju rutyną. Ot, nie udało się. Co tam. Nażrę się przez miesiąc i znów zacznę. I znów nie będę mogła spać przez wyrzuty sumienia, znów nie spojrzę w lustro, znów po dotknięciu brzucha poczuję obrzydzenie, znów po próbie wciśnięcia się w dżinsy zobaczę wylewający się z każdej strony tłuszcz, znów w czasie przebierania się na wf przy koleżankach z klasy będę zakrywać się z każdej możliwej strony, znów ułożę sobie w głowie tysiąc zakazów i obietnic, których nie zrealizuję. Nie wiem co byłoby dostatecznym przełomem, żeby się za siebie wziąć. Usłyszeć od kogoś wykrzyczane prosto w twarz pełne kpiny i obrzydzenia wyznanie, że jestem spasłą świnią i za dużo żrę? Och, kochanie, gdybyś wiedział ile razy dziennie powtarzam to sobie w głowie.
Z PSMem, idiotyczną miłością do Niego i jakimiś 65kg na wadze wyruszam znów w tę autodestrukcyjną wędrówkę. Zakochaj się znów w głodzie, dziecinko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz